czwartek, 23 listopada 2017

Na tarasie pod parasolami


Byliśmy tutaj,

chodziliśmy tymi ulicami,

nasze głosy słyszały mury tych kamienic,

wpadaliśmy na Wiener Kaffee  

lub Leżajsk (gdy rzucili)

do Kosmosu przy 3 Maja,  

na bluesowe msze Blackoutów

urywaliśmy się "na pocztę",

jeśli zapadaliśmy się pod ziemię,

to na pewno wypełzaliśmy na ląd

w Olszynkach nad Wisłokiem.



Gazety rozpisywały się

o zelektryfikowaniu ostatniej

bieszczadzkiej wioski,

produkcja stali i pralek

przekraczała założone plany,

samochody wyprzedzały furmanki,

fryzjerzy ostrzyli brzytwy,

entuzjaści  obiecywali pokonać grawitację,

wieczorami dopasowywali skrzydła.



Uczono nas nowej wiary,

nagradzano za bycie prymusami

w celebrowaniu jej rytuałów,

ostrzegano przed pokusą empatii

do odsuniętych za scenę idei;

przekonywano, że stajemy się

pożądanym wzorcem z Sevres.



Zaufaliśmy przyszłości,

zgodziliśmy się na teraźniejszość,

spokojnie czekaliśmy w kolejkach,

stawaliśmy do szeregu,

gdy grano sygnał pobudki.



Świat oddalał się,

zaklinacze rzeczywistości

przepowiadali ostateczne rozstrzygnięcie,

apele nabierały tempa,

armie okopywały się na zdobytych szańcach.



Któregoś dnia białe gołębie zniknęły,

ich miejsce zajęły obce czarne ptaki,

nie wpuściliśmy ich do gniazd,

nocą słuchaliśmy radia,

posterunki rozpalały koksowniki

na rogatkach.



Zawołaliśmy głośno swoje pierwsze NIE

i czas zastopował na chwilę,

by zrozumiano nasz szeleszczący język.

Postawieni w blasku reflektorów

rzuciliśmy się do improwizacji,

bo zdarzenia przyspieszały

i wielu zapragnęło

zagrać w nich główne role.



Statyści w mundurach zwinęli się do koszar,

a rozpoczęty wtedy casting rozkręcił się na dobre,

stał się najbardziej obleganym Big Brotherem,

bukmacherzy codziennie przyjmują zakłady;

wyzywamy się na słowa, sztandary, pochody,

przebijamy na mikrofony i kamery,

licytujemy na ordery, obozy, deklaracje,

gdy gasną światła rampy, wyciągamy szable i kastety.



W antraktach siadamy w ciemnych okularach

przy bezkofeinowej latte pod parasolami

na tarasie Niebieskich Migdałów,

liżemy przetrącone skrzydła,

nasłuchując tamtych kroków, tamtych głosów,

smakując tamtą Wiener Kaffee

lub Leżajsk (gdy rzucili)

w Kosmosie przy 3 Maja,

do którego od dawna już nie zaglądamy,

przepadł w czarnej dziurze

rynkowej rzeczywistości.



Idąc nadrzeczną promenadą,

patrzymy na tamte - dzisiejsze

Olszynki nad Wisłokiem

i zrelaksowanych

w cieniu drzew nastolatków.

Pewnie gdzieś się zapadli,

a tu wypełzli,

głośno rozmawiają,

jak my wtedy,

gdy rozkładaliśmy na małe bramki

chłopaków z "bloków",

nie nosiliśmy krawatów,

a nasze dziewczyny staników.



Kiedy przechodzimy obok,

jeden z nich nagle wstaje i krzyczy:

"Polacy, nic się nie stało!"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz