Byliśmy
tutaj,
chodziliśmy
tymi ulicami,
nasze
głosy słyszały mury tych kamienic,
wpadaliśmy
na Wiener Kaffee
lub
Leżajsk (gdy rzucili)
do
Kosmosu przy 3 Maja,
na
bluesowe msze Blackoutów
urywaliśmy
się "na pocztę",
jeśli
zapadaliśmy się pod ziemię,
to
na pewno wypełzaliśmy na ląd
w
Olszynkach nad Wisłokiem.
Gazety
rozpisywały się
o
zelektryfikowaniu ostatniej
bieszczadzkiej
wioski,
produkcja
stali i pralek
przekraczała
założone plany,
samochody
wyprzedzały furmanki,
fryzjerzy
ostrzyli brzytwy,
entuzjaści
obiecywali pokonać grawitację,
wieczorami
dopasowywali skrzydła.
Uczono
nas nowej wiary,
nagradzano
za bycie prymusami
w
celebrowaniu jej rytuałów,
ostrzegano
przed pokusą empatii
do
odsuniętych za scenę idei;
przekonywano,
że stajemy się
pożądanym
wzorcem z Sevres.
Zaufaliśmy
przyszłości,
zgodziliśmy
się na teraźniejszość,
spokojnie
czekaliśmy w kolejkach,
stawaliśmy
do szeregu,
gdy
grano sygnał pobudki.
Świat
oddalał się,
zaklinacze
rzeczywistości
przepowiadali
ostateczne rozstrzygnięcie,
apele
nabierały tempa,
armie
okopywały się na zdobytych szańcach.
Któregoś
dnia białe gołębie zniknęły,
ich
miejsce zajęły obce czarne ptaki,
nie
wpuściliśmy ich do gniazd,
nocą
słuchaliśmy radia,
posterunki
rozpalały koksowniki
na
rogatkach.
Zawołaliśmy
głośno swoje pierwsze NIE
i
czas zastopował na chwilę,
by
zrozumiano nasz szeleszczący język.
Postawieni
w blasku reflektorów
rzuciliśmy
się do improwizacji,
bo
zdarzenia przyspieszały
i
wielu zapragnęło
zagrać
w nich główne role.
Statyści
w mundurach zwinęli się do koszar,
a
rozpoczęty wtedy casting rozkręcił się na dobre,
stał
się najbardziej obleganym Big Brotherem,
bukmacherzy
codziennie przyjmują zakłady;
wyzywamy
się na słowa, sztandary, pochody,
przebijamy
na mikrofony i kamery,
licytujemy
na ordery, obozy, deklaracje,
gdy
gasną światła rampy, wyciągamy szable i kastety.
W
antraktach siadamy w ciemnych okularach
przy
bezkofeinowej latte pod parasolami
na
tarasie Niebieskich Migdałów,
liżemy
przetrącone skrzydła,
nasłuchując
tamtych kroków, tamtych głosów,
smakując
tamtą Wiener Kaffee
lub
Leżajsk (gdy rzucili)
w
Kosmosie przy 3 Maja,
do
którego od dawna już nie zaglądamy,
przepadł
w czarnej dziurze
rynkowej
rzeczywistości.
Idąc
nadrzeczną promenadą,
patrzymy
na tamte - dzisiejsze
Olszynki
nad Wisłokiem
i
zrelaksowanych
w
cieniu drzew nastolatków.
Pewnie
gdzieś się zapadli,
a
tu wypełzli,
głośno
rozmawiają,
jak
my wtedy,
gdy
rozkładaliśmy na małe bramki
chłopaków
z "bloków",
nie
nosiliśmy krawatów,
a
nasze dziewczyny staników.
Kiedy
przechodzimy obok,
jeden
z nich nagle wstaje i krzyczy:
"Polacy,
nic się nie stało!"